Napisał pan książkę Nauka – to lubię. Czy naukę naprawdę da się lubić?
Moim zdaniem to nie ulega żadnej wątpliwości. Co więcej, uważam, że większość z nas podpisałaby się pod tym stwierdzeniem. Nauka może być jednak różnie rozumiana. Jeżeli myślimy o niej jako o nauce w szkole, to rzeczywiście wiele dzieci, jak i dorosłych, nie ma pozytywnych skojarzeń. Natomiast bardzo często ta sama grupa ludzi interesuje się wszelkiego rodzaju odkryciami geograficznymi, nowinkami z zakresu biologii czy kosmologii. Problem nie tkwi w tym, czy nauka da się lubić, ale w tym, że często jest nam przedstawiania i tłumaczona w mało atrakcyjny sposób.
Na swoim kanale na YouTubie ma pan 80 tysięcy subskrypcji, na profilu na Facebooku 100 tysięcy polubień, jak pan to robi? Jak udało się panu zainteresować nauką tak wielu ludzi?
To jest dość trudne pytanie, bo na odpowiedź składa się wiele czynników. Na pewno kluczową kwestią jest odpowiednie poznanie języka, bo to głównie przez język się komunikujemy. Jeżeli słowa, które dobieramy, będą nieodpowiednie i niezrozumiałe, to nasz odbiorca nie będzie tym zainteresowany. Natomiast jeżeli zrezygnujemy z naukowego żargonu, materiał, który prezentujemy, nie będzie też zbyt długi i znajdzie się w nim wiele przykładów oraz analogii, a do tego będziemy mieli coś w rodzaju iskry w oku, to będziemy w stanie przekonać każdego, że nauka jest czymś fajnym i warto w nią inwestować swój czas.
Jak udaje się panu przełożyć ten często dość trudny język naukowych definicji i wykresów na taki, który jest zrozumiały dla nas wszystkich?
Najprościej byłoby odpowiedzieć: taki się urodziłem, ale to chyba tak nie działa. Nad tym trzeba nieustannie pracować. Najtrudniej opowiada mi się o tych rzeczach, na których znam się najlepiej, czyli o fizyce cząstek, z której zrobiłem doktorat. Gdy o niej opowiadam, muszę się bardzo pilnować. Zbyt wiele rzeczy wydaje mi się oczywistych, więc obawiam się, że gdy będę o tym mówił, może to być niezrozumiałe, a nawet niestrawne dla odbiorcy. Oczywiście pewne cechy trzeba w sobie mieć od urodzenia, ale są również takie, które trzeba w sobie wypracować. Mam też wrażenie, że kluczem do zrozumiałego przekazywania wiedzy jest to, by rzeczywiście daną rzecz zrozumieć. Bez tego jesteśmy skazani na klepanie formułek wyczytanych w podręczniku.
Jak widzą zwierzęta, ile trzeba myśleć, żeby spalić pączka, jak zrobić plastik z mleka – jak wpada pan na pytania ze swoich filmów? Siedzi pan sobie w domu i nagle w głowie pojawia się taka zagadka?
Ja zawsze mam milion takich rzeczy w głowie. Myślę, że w dużej mierze zawdzięczam to moim rodzicom, którzy nigdy mnie nie powstrzymywali w poszukiwaniach. Niestety wielu rodziców i nauczycieli zachowuje się inaczej. Nie powinniśmy się zatem dziwić, że w którymś momencie młody człowiek przestaje pytać. To wina dorosłych, którzy przekonują go, że zabrnął w jakąś ślepą uliczkę ewolucji. Tymczasem to nie jest ślepa uliczka ewolucji, tylko podstawa naszej egzystencji. Jeżeli przestaniemy dopytywać, to przestaniemy się uczyć i przestaniemy się rozwijać. Mam w głowie mnóstwo zagadnień, o których chciałbym opowiedzieć, gdybym tylko miał więcej czasu.
W jednym z filmów na YouTubie opowiadał pan o składzie parówki. Jest pan nie tylko naukowcem, ale też ojcem, dlatego zastanawiam się, czy bycie naukowcem pomaga w byciu tatą, czy raczej nie, czy ta wiedza nie sprawia, że gdy dziecko chce zjeść parówkę, to ogarnia pana przerażenie?
Mnie niewiele rzeczy przeraża. Oczywiście są parówki, które w zasadzie mogliby jeść wegetarianie, bo praktycznie nie ma w nich mięsa, ale są też takie, w których jest tego mięsa sporo, o czym zresztą mówię w filmie. Pomijając kwestie gustu i estetyki, jedzenie parówek nie jest niczym złym, jak długo pamiętamy o zachowaniu proporcji. Gdyby taka czy inna parówka była głównym składnikiem diety młodego czy starszego człowieka, to nie wyjdzie mu na zdrowie. Natomiast, jeżeli zjemy ją dwa-trzy razy w miesiącu, to nie widzę w tym jakiegoś dużego niebezpieczeństwa, w końcu te parówki spełniają określone normy żywieniowe.
A czy do filmu Barbie okiem fizyka zainspirowała pana córka?
Nie. Przeczytałem gdzieś artykuł o tym, że Barbie ma za chudą szyję. Temat mnie zaciekawił, więc zacząłem się w to zagłębiać i okazało się, że również jej nadgarstki są za wąskie, tak samo talia i tak dalej. Wychodzi na to, że to wyjątkowo nieproporcjonalna lalka.
Często dedykuje pan książki dzieciom, na przykład w ten sposób.: „Zuzi i Jankowi z wielką nadzieją, że nic i nikt nie zabije w was ciekawości świata…”. Zastanawiam się, czy to rzeczywiście jest coś naturalnego dla dzieci – ta ciekawość świata?
W zasadzie każdy z nas rodzi się jako naukowiec, który swoimi sposobami stara się zrozumieć i zbadać świat. Te narzędzia oczywiście różnią się u dziecka, nastolatka czy dorosłego. My, dorośli, patrząc na dziecko, myślimy sobie, jakie ono jest głupiutkie, a tak naprawdę ono wykorzystuje mózg dużo sprawniej niż my. Wszystkiego chce dotknąć, wszystko je dziwi, wszystkiego chce spróbować – to jest młody naukowiec. Później, z biegiem lat zdarza się, że ta ciekawość gdzieś się gubi z różnych powodów, zarówno fizjologicznych, bo przecież nasz mózg się zmienia i jest to zupełnie naturalne, ale również z powodu niedojrzałości dorosłych, którzy potrafią skutecznie zniechęcić młodych do nauki.
W księgarniach jest mnóstwo książek dla dzieci popularyzujących wiedzę, szczególnie takich o zwierzętach czy anatomii. Ma pan lub pana dzieci jakieś swoje ulubione, godne polecenia?
Moje dzieci czytają dość dużo, ja jednak nie zdobędę się na reklamowanie jakichkolwiek książek, bo po pierwsze nie chciałbym jakiejś ominąć, a po drugie zdaję sobie sprawę z tego, że wiele z nich to przekłady z języków obcych. Ostatnio zdarzyło mi się najpierw przeczytać oryginał, a następnie przejrzeć tłumaczenie i okazało się, że nie dorasta do pięt pierwowzorowi. Niestety wydawnictwa nie widzą potrzeby w konsultacji naukowej swoich publikacji. Najczęściej tłumacz to osoba po filologii angielskiej, która nie ma odpowiedniej wiedzy z nauk ścisłych czy przyrodniczych. W efekcie pojawia się wiele błędów, które nie wynikają z nieznajomości języka obcego, ale z nieznajomości przedmiotu. Tłumacz, który jest specjalistą w dziedzinie fizyki, biologii czy chemii, jest znacznie droższy, a biznesplan wydawnictwa zakłada przecież sprzedanie jak największej liczby książek. Dużo łatwiej jest osiągnąć taki cel, gdy publikacja będzie bogato ilustrowana, niekoniecznie dobrze przełożona na język polski.
Pamięta pan, jakie były pana ulubione książki w dzieciństwie? Już wtedy interesował się pan nauką?
Interesowałem się w zasadzie wszystkim, co w pewnym momencie okazało się problemem, bo jak człowiek interesuje się wszystkim, to tak jakby nie interesował się niczym. Dobrze, gdy dziecko ma wiele zainteresowań, ale tylko do pewnego wieku, bo później, z braku czasu chociażby, nie da się odpowiednio zgłębić każdej dziedziny.
Duża część pana życia to seria fortunnych zdarzeń, w nauce też jest sporo miejsca dla przypadku, prawda?
To trochę zależy od tego, jak definiujemy przypadek. Na pewno jest tak, że wiele odkryć to odkrycia, które nie były zaplanowane. Zresztą, jeżeli uprawiamy prawdziwą naukę, a nie udawanie, to z definicji nie możemy niczego zaplanować. Jeśli mamy plan, jeśli wiemy, co chcemy osiągnąć, to znaczy, że już znamy wynik, czyli tak naprawdę nie możemy mówić o oryginalnym odkryciu, skoro tego się spodziewaliśmy.
Udało się panu, być może chociaż częściowo, znaleźć odpowiedzi na pytania, które zadaje pan sobie we wstępie do jednej z książek: skąd jesteśmy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy?
To są pytania, które będą zadawane zawsze. Moje przeczucie mówi mi, że kompletnych odpowiedzi nie znajdziemy na nie nigdy. Mówię „przeczucie”, a nie „pewność”, bo nie mam na to żadnych dowodów naukowych. To są tylko moje przeczucia i wyczucie, że rzeczywiście tak będzie.
Rozmawiała Dagmara Olesińska
Wywiad pochodzi z kwartalnika „Ryms”